Przedwojenne Bródno: historia z pierwszej ręki

12
Share

Gdzie mały Jan Kobuszewski stawiał pierwsze aktorskie kroki? Co łączyło konserwatywnego premiera z lewicowym zamachowcem? I gdzie całe Bródno chodziło przed wojną na łyżwy? Posłuchajcie opowieści pana Zygmunta – historie z pierwszej ręki z przedwojennego Bródna.

 

Pan Zygmunt z kolegą w sadzie Bolesława Kamionka. Z prawej pan Zygmunt obecnie.

Na przedwojenne i powojenne Bródno zabiera nas pan Zygmunt Żukowski. Urodzony w latach 30-tych na ul. Liwskiej, w naszej dzielnicy mieszkał do lat 60-tych. I pamięta najdrobniejsze szczegóły. Oto historia pana Zygmunta:

Drewniane Bródno lat 30-tych

Na Bródnie mieszkałem od urodzenia, a urodziłem się 8 września 1932 roku o godz. 7:15 rano. Skąd wiadomo, to tak dokładnie? Punktualnie o godz. 7:15 na Bródnie rozbrzmiewała syrena w kolejowych zakładach naprawczych wagonów. Ogłaszała początek pracy, zawyła więc też na moje urodzenie. Do zakładów kolejowych mieliśmy może 150 metrów. A o godz. 15:15 syrena dawała wszystkim znak na koniec zmiany.

Mieszkałem na ul. Liwskiej, pod numerem 16, później ten adres zmieniono na Nieszawską 26. Dziś w tym miejscu jest pusty plac. Wokół są bloki. Jeszcze niedawno rosły tam cztery brzozy, które pamiętam z dzieciństwa.

Liwska dochodziła do dawnej ul. Wysockiego, którą jeździł tramwaj 21. Na rogu Liwskiej z Wysockiego była wytwórnia wód gazowanych „Bochowicza i Dobrzyńskiego” znana na całe Bródno. Zabudowa była zdecydowanie drewniana. W najbliższej okolicy był tylko murowany dom Gąsiorka (na rogu Liwskiej i Wysockiego), trzypiętrowy – on jeszcze stoi.

 

Ul. Liwska 4a, skrzyżowanie ze starą ul. Wysockiego. Dom Gąsiorka stoi tu do dziś.

 

Reszta zabudowy była drewniana, nasz pierwszy dom też. Historia mojej rodziny z Bródnem zaczęła się jeszcze przed moim urodzeniem. Rodzice mieszkali z dziadkami na Chmielnej 70. Mieli oprócz mnie także mojego brata i dwie siostry, było im więc ciasnawo.  Postanowili kupić działkę na Bródnie, 4 tys. metrów, właśnie na ul. Liwskiej. To był rok 1928. Szybko postawili na wschodniej stronie działki oficynkę drewnianą – miała dwa pokoje z kuchnią i sień oraz pokój z kuchnią z drugą sienią. Skromnie, ale w jednym z narożników działki było WC: murowane, z glazurą i trzema kabinami – Francja, elegancja.

Na podwórku przed oficyną stała wierzba, pod którą wieczorami przy lampie naftowej toczyło się życie towarzyskie. W ogródku mieliśmy parę grządek z warzywami, a za nim było jeziorko długie na około 25 metrów i szerokie na 15 metrów. Było ładnie obsadzone wikliną, latem pływały w nim gęsi i kaczki. Zimą zamarzało i całe Bródno przychodziło do nas na łyżwy.

Za tym jeziorkiem była łąka, na której latem pasły się konie miejscowych furmanów, którzy mieszkali na naszej ulicy. Cały teren ogrodzony był wysokim parkanem. Obok działki były komórki, w których trzymało się opał i narzędzia do pielęgnacji ogródka. Tam też stała buda psa Reksa.

W 1938 roku rodzice postanowili zbudować dom murowany. Tym bardziej, że po uruchomieniu Kanału Żerańskiego, zaczęło wysychać jeziorko. Kanał odwodnił całe Bródno, które wcześniej było terenem bardzo błotnisty i podmokłym. Zanim wybudowano kanał, na wiosnę zawsze w piwnicy zbierała się woda. Pamiętam jak matka wyciągała kartofle z piwnicy cedzakiem.

Szkoła

Do pierwszej klasy  poszedłem 1 września 1939 roku, na godz. 8:00. Szkoła nr 65 mieściła się wtedy na ul. Bartniczej obok tych murowanych budynków szkolnych, które stoją do dziś. Moja szkoła to był drewniany barak, który składał się z sali rekreacyjnej i przylegających do niej sal lekcyjnych.

Pierwszego września lekcje skończyły się o godz. 12, wróciłem do domu, a gdzieś o godz. 14-15 był pierwszy nalot samolotów na Warszawę. Pamiętam jak dziś: świeciło słońce, a te samoloty jasno-srebrzyste lśniły w tym słońcu.

Do szkoły do tego budynku chodziłem gdzieś do końca września. Później budynek mojej szkoły i te sąsiednie, murowane, Niemcy zajęli na koszary. Ale przecież trzeba było się uczyć. Przez miesiąc lekcje odbywały się w przedszkolu przy ul. Poborzańskiej 23 ma rogu z Białołęcką. Lekcje trwały dwie godziny dziennie, bo trzeba było zwolnić pomieszczenia dla następnych klas.

Potem przenieśli nas do przedwojennego domu kultury na ul. Wenecką na Aleksandrówek. Potem do straży pożarnej na Kiejstuta. Później wygospodarowany ze trzy sale w dawnym gimnazjum Lisa-Kuli. Gdy w czasie Powstaniu nie było kompletnie gdzie się uczyć, lekcje odbywały się w prywatnych mieszkaniach.

Pan Zygmunt z mamą Kamilą na podwórku przy Nieszawskiej. Czerwiec 1949 r.

Wojna

Całą okupację spędziłem na Bródnie. Niemców nie było tu raczej widać. Pilnowali głównie terenów kolejowych  i znajdujących się obok magazynów węgla. Co odważniejsi podkradali się i kradli węgiel, ale Niemcy strzelali. Zabili jednego z moich kolegów – Ryśka Czecha. Niemieccy żołnierze byli też w komisariacie nr 25 na ul. Siedzibnej, ale rzadko wychodzili na ulice.

Nawet podczas godziny policyjnej chodziło się między domami. Zorganizowano to tak: żeby nie chodzić ulicą, to w parkanach 2-3 sztachety były zawsze ruchome, wbite tylko na górny gwóźdź. Odsuwało się je i można było chodzić podwórkami, ale nie po ulicy. Przez nasze podwórko też taki szlak prowadził. Można było przejść przez nie od Liwskiej od razu na Ogińskiego po przeciwnej stronie posesji.

Samo Powstanie u nas przebiegło raczej spokojnie, bo powstańcy nie byli uzbrojeni. Widziałem jak kilku przeleciało przez nasze podwórko i mieli jeden pistolet. Ale samych walk nie widziałem. Słyszałem trochę strzałów i nic więcej. Od 1 sierpnia do 15 września dużo czasu spędzaliśmy w piwnicy. Tylko czasem wychodziliśmy na podwórko i patrzyliśmy, jak za Wisłą pali się Warszawa.

Bródno w czasie wojny paliło się dwa razy. W 1939 roku spłonęła część od strony kolej. A pozostałe budynki – od strony wschodniej Wysockiego i Białołęckiej – spaliły się w 1944 roku. Taki pożar szalał może dwa dni. Nasz dom ocalał, bo na podwórku mieliśmy studnię. Schowaliśmy się w piwnicy i gasiliśmy wodą ze studni. Inne domy spłonęły, bo ludzie uciekali: pod Zielonkę, pod Wołomin.

Pamiętam dobrze koniec wojny. Wychodziłem na dach naszego domu, trzymałem się komina i patrzyłem na wycofujących się Niemców. Szli od strony ul. Radzymińskiej obecną ul. Kondratowicza. Wtedy była to droga wyłożona tłuczniem i bardzo się z niej kurzyło. Pamiętam, jak Niemcy uciekali samochodami, wozami, czym popadło. Szli w kierunku Toruńskiej, dalej do Wisły i do dawnego mostu Kierbedzia, obecnie Śląsko-Dąbrowskiego.

Polskich żołnierzy zobaczyłem 14-tego września rano, w sadzie owocowym obok naszego domu. Wstajemy rano, a tam pod jabłonką leżą żołnierze. To byli nasi, Polacy, nie Rosjanie. Wyszliśmy na podwórko, przynieśli nam coś do jedzenia. Mieli ugotowane ziemniaki, których nam wtedy brakowało. Mieliśmy tylko marchewki z ogródka, ale ziemniaków nie.

Polscy żołnierze zorganizowali kwaterę w jednym z sąsiednich murowanym domów. Szeregowi  żołnierze mieszkali w wykopanych ziemiankach. Przykrywali je jakimiś deskami, maskowali gałęziami i tak mieszkali aż do 17 stycznia 1945 roku.

To był bardzo niebezpieczny okres, bo Niemcy zza Wisły ostrzeliwali Bródno. Mieli wyrzutnie na wagonach kolejowych na linii Warszawa Zachodnia – Pruszków, ciągle się poruszały, żeby trudniej było je zlokalizować.

Całe szczęście, że wiele z tych pocisków było niewypałami. Na przykład na ul. Kiejstuta był budynek ochotniczej straży pożarnej. W styczniu 1945 roku już działała tam szkoła. Pewnego razu ksiądz Woźniak prowadził lekcje religii. Słyszą z uczniami coraz więcej strzałów i wybuchów. Ksiądz stwierdził, że robi się niebezpiecznie i odesłał dzieci do domów. Zdążyli wyjść i po chwili w budynek rąbnął pocisk.

 

Pan Zygmunt (w środku) z kolegami w sadzie owocowym Bolesława Kamionka. W tel biały budynek Bolesława Kamionka i szary budynek Józefa Kamionka – oba przy ul. Białołęckiej. Około 1950 roku.

 

U nas w domu też mieliśmy takie zdarzenie. Byliśmy w piwnicy, ale siostra Jadwiga mówi, że ma dosyć siedzenia w ciasnym pomieszczeniu. Poszło do drewnianej oficyny przespać się na parę minut. Łóżko stało w kuchni, na przeciwko okna. Położyła się, ale coraz więcej pocisków latało wokół. Zdążyła wstać i w oficynkę rąbnął pocisk. Nie wybuchł, ale zrobił dziurę w dachu, przedziurawił sufit i uderzył w łóżko, gdzie minutę wcześniej leżała moja siostra. Żelazne łóżko, aż się wygięło. Po wojnie słyszałem, że taka ilość niewybuchów to efekt sabotażu: pociski montowali polscy więźniowie, którzy specjalnie je uszkadzali.

Innym razem znowu strzelają, a my siedzimy w piwnicy. Słyszymy świst lecącego pocisku, leci, leci  i rąbnął w budynek przy ul. Nieszawskiej 22. Nasza chałupa podniosła się do góry z pół metra. Ale pocisk znowu  nie wybuchł, choć siła uderzenia była ogromna. Pocisk wyjęli dopiero przy budowie nowych bloków na Bródnie.

Pan Zygmunt z siostrzeńcem Witoldem na podwórku przy Nieszawskiej. Lipiec 1949 r.

Znani na Bródnie

Wróćmy do drewnianego baraku szkoły 65. Tam był ganek na którym bardzo lubiliśmy spędzać czas. Pamiętam z tamtych czasów Jana Kobuszewskiego. On ma charakterystyczną pociągłą twarz i dobre warunki fizyczne, więc go zapamiętałem. Mieszkał na Nadwiślańskiej, przy kolei. Jego siostra Hanna z Kobuszewskich Zborowska (matka aktora Wiktora Zborowskiego – red.) pisze o tym w pamiętnikach. Pamiętam jak przez mgłę jego pierwsze występy na tym naszym ganku. Już wtedy śpiewał piosenki i zdradzał talenty aktorskie.

Ze znanych osób na Bródnie pamiętam jeszcze Jurka Dąbrowskiego, który produkował się w „Muzyka i aktualności” (w radiowej Jedynce – red.). Do szkoły chodziłem też z redaktorem sportowym Zbyszkiem Smarzewskim.

Z Bródna pochodzi też premier Jan Olszewski. Mieszkał na ulicy Poborzańskiej 21, jego rodzice mieli tam ładną kamienicę. To przedszkole, do którego chodziłem do szkoły w czasie okupacji, było obok kamienicy Olszewskich. Premier Olszewski chodził ze mną do gimnazjum. Jak ja byłem w pierwszej klasie, to on był w trzeciej. Już wtedy był wysoki, ale znacznie szczuplejszy. W sumie to był nawet przystojny mężczyzna.

Premier Olszewski spokrewniony jest z rodziną Okrzejów. Jego matka była z domu Okrzejówna i była siostrą znanego działacza Stefana Okrzei (działacz niepodległościowy, złapany podczas zamachu na carski cyrkuł policyjny na Wileńskiej, stracony na stokach Cytadeli – red.). Mieszkała na ul. Bazyliańskiej, sto metrów ode mnie, w domu murowanym parterowym. Gdy budowano bloki, tego domu nie rozebrano, właśnie ze względu na zasługi  rodziny Okrzejów.

 

Druga część opowieści pana Zygmunta za tydzień (KLIKNIJ TUTAJ). Dowiecie się, gdzie chłopcy z Bródna chodzili tańczyć z dziewczynami i gdzie działały najlepsze całonocne lokale. A także co święty obraz ma wspólnego z wojskową bielizną.

 

Przypominamy, że przedwojenne Bródno z opowieści pana Zygmunta możecie oglądać na rysunkach Zygmunta Kupniewskiego. Znajdziecie je tutaj

 

12
0
Co myślisz na ten temat? Napisz swój komentarzx