Byliśmy, widzieliśmy, wyrobiliśmy sobie opinię. Przeczytajcie czy warto i dlaczego warto wybrać się na najnowsze przedstawienie w Teatrze na Targówku.
Wybierając się na „Mistrza i Małgorzatę”, zastanawiałam się jak reżyser poradzi sobie z tak wielkim i głębokim materiałem. Rzetelne i równoczesnie ciekawe przekazanie na scenie teatralnej słynnej powieści Michaiła Bułhakowa wydaje się być rzeczą niemożliwą.
Po fakcie jednak mogę stwierdzić, że przekaz się udał. Choć – muszę to podkreslić – najlepiej zrozumieją spektakl ci, którzy dzieło Bułhakowa kiedyś przeczytali. Ci zaś, którzy jeszcze nie mieli takiej okazji po obejrzeniu spektaklu powinni być zachęceni i zmotywowani do sięgnięcia po „Mistrza i Małgorzatę”.
Reżyserowi udało się wyciągnąć z książki esencję tego co w niej najważniejsze. Na scenie widzimy Moskwę lat 30-tych, w której panuje ateistyczna ideologia, nie ma rzeczy świętych, a największe i najwspanialsze cerkwie są wysadzane w powietrze. W to tło świetnie się wpisuje zebrana w artystycznej restauracji „Gribojedow” nowa rosyjska „inteligencja”. Są to ludzie amoralni i prymitywni, dla których najważniejszą rzeczą w świecie są dobra materialne, a twórczość jest podporządkowana panującemu systemowi. Artyści z „Gribojedowa” piszą to, co można napisać i tylko tak, jak zezwala ideologia partyjna. Nawet ciąg dziwnych zdarzeń następujących z przybyciem do miasta Wolanda (Marek Frąckowiak), konsultanta od spraw czarnej magii, nie może zmienić ich poglądów. Nie rusza ich nawet odcięcie przez tramwaj głowy szefa związku literatów Michaiła Berlioza. No bo dlaczego śmierć kolegi miałaby być powodem do przerwania imprezy?
Komiczność scenom w „Gribojedowie” nadaje ekipa śpiewających kelnerów, jaskrawo ilustrujących wydarzenia. Dzięki nim cała scena wygląda jak absurdalna farsa. Nie dziwota, że właśnie inteligencja zebrana w restauracji jest najłatwiejszą zdobyczą Diabła, ukrywającego się pod imieniem profesora Wolanda. Jego Ekipa (Piotr Furman, Andrzej Niemirski, Daniel Zawadzki, Magdalena Cwen-Hanuszkiewicz) bardzo łatwo i szybko zaczyna panować nad sytuacją, więc większość wydarzeń widzimy poprzez pryzmat diabelskiej świty, która kręci i manipuluje bohaterami jak chce, z łatwością kierując ich życiem i wydarzeniami.
Na tym tle wybija się obraz młodego poety Bezdomnego, błyskotliwie zagranego przez Konrada Marszałka. W pierwszych scenach wygląda na głupawego chłopaczka, początkującego krytyka, lekko niedokształconego i otwartego na wpływy. Jako jedyny przeżywa głęboką transformację i może nawet miałby szansę się zreformować i zmienić poglądy, jeśliby żył w normalniejszych warunkach. Ale w realiach „Mistrza i Małgorzaty” nie może sobie poradzić ze zrozumieniem tego co przeżył, a jedynym odpowiednim dla niego miejscem zdaję się być szpital psychiatryczny. Spotyka w nim Mistrza (Robert Kowalski), pisarza, którego jeszcze parę dni wcześniej krytykował, ponieważ odważył się dotknąć w swojej książce tematów tabu – takich, jak istnienie siły wyższej.
Bardzo mocne wrażenie robi część druga spektaklu, w której nad realistyczną akcją z pierwszego aktu góruje futurystyczny, wznoszący się do apogeum przekaz. W tej części spektalu szczególnie warto zwrócić uwagę na aktorów. Udaje im się stworzyć klimat prawdziwego diabelskiego sabatu. Scena próby zdobycia Małgorzaty (Dominika Łakomska) przez Diabła przypomina egzorcyzmy. Lecz niezłomna i czysta kobieta, żyjąca sercem i miłością stawia opór i wygrywa walkę. Woland odchodzi z miasta, ponieważ nie udaje mu się zawładnąć wszystkimi duszami. Koło się zamyka. Mistrz, wspierany przez Małgorzatę piszę dzieło o Poncjuszu Piłacie, przeciwne ideologii partii.
Spektakl stworzony przez Michała Konarskiego i zespół aktorów Rampy daje dużo do pomyślenia i na pewno nikogo nie zostawi obojętnym.
Aleksandra Zielińska
——————————–
Daty spektakli, pełna obsada i i inne szczegóły dot. przedstawienia na stronie teatru Rampa.
Scena opisana w przedostatnim akapicie trochę mnie zaskakuje… Na pewno nie jest ona zaczerpnięta z książki…
Nie mam czasu odnosić się do recenzji, więc opisze swoje wrażenie po obejrzeniu spektaklu. Składają się na nie: złość, rozczarowanie, uczucie politowania. Nowa interpretacja? Raczej całkowite zaprzeczanie treści książki. Według mnie reżyser postarał się o wyrzucenie wszystkiego wartościowego z dzieła. Sztuka mogła się podobać tylko ludziom, którzy nie czytali dzieła pisarza lub pobieżnie ją przejrzeli. Pod koniec byłem prawie pewien, że sama trupa teatralna ograniczyła się do Wikipedii. Zastąpieniem żartów sytuacyjnych i ironii przekleństwami i żałosnym lataniem aktorów po scenie. Jeszcze Woland (w książce jest dostojnym erudytą) jako -jak określiła go moja siostra- „leśny dziadek”, nierozwinięcie duetu Behemot-Korowiow. Z przestraszonych… Czytaj więcej »