Bliskie spotkania z bezdomnością

6
Share

To nie jest nasz artykuł. Reportaż autorstwa Krzysztofa Micha z referatu prasowego Straży Miejskiej porusza jednak ważne kwestie w dużej mierze bezpośrednio dotyczące naszej dzielnicy. Dlatego postanowiliśmy opublikować go także na naszej stronie.

 

***

Dochodzi godzina 11. Przed jadłodajnią „Caritasu” przytupuje tłumek zmarzniętych ludzi.

– Co dzisiaj dają na obiad? Chleb będzie na wynos?

– Podobno dzisiaj rosół z kluskami, ciekawe czy z wkładką.

– Halo, suńcie się tam…, strażniki z termosem idą…

To strażniczka Alicja Berska i starszy inspektor Tomasz Modzelewski zabierają zupę by zawieźć ją osobom, które do jadłodajni nie przyjadą. Do wydania jest około 40 porcji. Podobnie jest w innych dzielnicach. Choć nie ma jeszcze południa niektórzy już czekają na zupę. Dla wielu z nich to jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia. W miejscu, gdzie nocują nie zorganizowali sobie jeszcze paleniska i garnków.

fot. Straż Miejska

fot. Straż Miejska

Jedziemy na działki na Elsnerowie. Przy wyboistej drodze, pomiędzy krzakami ledwo widoczna ścieżka. Gdy wyjeżdżamy zza zakrętu na widok radiowozu na jezdnię wychodzi mężczyzna i kobieta. On trzyma w ręku garnek, ona reklamówkę.

– Przepraszamy za spóźnienie. Długo czekacie ?

– Nie, kilka minut dopiero. Tylko wieje nieźle.

Strażniczka daje kobiecie reklamówkę z chlebem. Tomasz Modzelewski zakłada na mundur fartuch. Wygląda w nim trochę jak ochmistrz tutejszego przedwojennego folwarku, ale gdyby nie fartuch, mundur po takim kursie nadawałby się od razu do prania.

– Dajecie sobie radę czy trzeba wam załatwić miejsce w schronisku?

– Nie, nie, radzimy sobie, dziękujemy.

Oboje bezdomni dorabiają sobie drobnymi pracami. Teraz w zimie odgarniają śnieg przy okolicznych domach. Zarabiają tyle by wystarczyło na papierosy, coś do jedzenia i coś do picia. To właśnie dlatego nie chcą iść do schroniska. Po chwili odchodzą w krzaki z garnkiem zupy.

Nieopodal ulicy Wincentego, na dawnych jednorodzinnych parcelach powstają nowoczesne osiedla niskich lecz eleganckich bloków. Pomiędzy nimi pozostałość jakiegoś podwórka, a na nim drewniana szopa bez jednej ściany. Zamiast niej nowi mieszkańcy zawiesili koce i folie. Są w „domu”, bo ponad dachem unosi się stróżka dymu. Strażnicy zapraszają ich po zupę. Przychodzi tylko delegat mieszkańców, ma ze sobą garnek. Pozostali nie chcą się pokazywać obcym. Zajęci są obrabianiem złomu.

– Ciepła zupa i chleb zawsze się przydadzą. Ubranie jakieś, ale małe, bo mam za duże.

W radiowozie są spodnie. Mierzenie odbywa się „na oko”. Jedne wydają się zbliżone rozmiarem.

– No dobra, te wezmę. Najwyżej oddam komuś. Dziękuję. Jutro zupa o której?

Nieopodal terenów kolejowych przy porcie Żerańskim wjeżdżamy radiowozem w las. Po przejechaniu kilkuset metrów dojeżdżamy do śnieżnych wydm. Jedna z nich okazuje się zasypanym ni to namiotem, ni to szałasem. Strażnicy znają to miejsce dobrze. Stukają w coś co chyba jest dachem.

– Zupa przyjechała, chłopaki wstawać. Trzeba zjeść coś ciepłego.

Po chwili wychodzi z szałasu mężczyzna. Wyraźnie się chwieje. Spod śniegu wygrzebuje garnek, przeciera go śniegiem i podaje strażnikom. Porcja zupy, jaką teraz dostaną, będzie jedynym ciepłym posiłkiem jaki tego dnia zjedzą.

– Jutro też tu będziemy… – przypomina strażnikom mężczyzna.

– A nie wolicie być w schronisku?

– Co to, to nie. Tam nas nie wezmą. Co najwyżej do „wytrzeźwiałki” wywiozą na noc, a po co nam to. Tutaj my jesteśmy „u siebie”, jak w domu.

fot. Straż Miejska

Alkohol to także problem bezdomnych kobiet. Jedna z nich do niedawna mieszkała w pustostanie na Zaciszu. Przez dwa lata mieszkał z nią pewien mężczyzna. Strażnicy pomogli im wyrobić dokumenty. Jej załatwili miejsce w schronisku, jemu pomogli wyjść z bezdomności. Po wyrobieniu dokumentów udało się skierować go na komisję inwalidzką. Okazało się, że choroba serca na jaką cierpi, kwalifikuje go do renty inwalidzkiej. Po jakimś czasie nie było go już na Zaciszu. Ona została, coraz częściej pod wpływem, nadal niechętnie nastawiona do przeprowadzki do schroniska. Tam musiałaby być trzeźwa.

Kilka dni temu jeden ze strażników na Bemowie spotkał bezdomnego, który miał połamane żebra. Mężczyzna nie mógł zostać na mrozie. I nie został. Strażnicy sprawili, że znalazł się w szpitalu i został opatrzony. Placówka jednak nie mogła go zatrzymać na dłużej. Funkcjonariusze dowiedzieli się, że muszą swego podopiecznego odebrać. Najpierw został odwieziony do jednej z ogrzewalni dziennych. Jednak i tam bezdomni nie mogą zostać na noc. Dzięki kontaktom jakie strażnicy mają wśród osób opiekujących się potrzebującymi tego samego dnia udało się załatwić mężczyźnie pobyt w podwarszawskim ośrodku dla osób bezdomnych. Pozostanie tam do końca zimy.

Bezdomni mieszkają najchętniej w opuszczonych domach. Na terenie Wesołej osiedlili się przy jednej z głównych ulic w okazałej willi obok której mieściła się kiedyś spora firma. Dębowa posadzka wypaczyła się więc służy bezdomnym za drewno kominkowe. Inni mieszkają w domkach na działkach. Niektórzy latami. Spotkamy takich na Pradze Południe, na Woli, na Bemowie. Na Ursynowie dwie osoby mieszkały do niedawna w betonowych kręgach, które pozostały po budowie. Strażnicy doprowadzili do tego, że teren został uprzątnięty przez władze jednej z uczelni oraz prywatnego inwestora. Do mężczyzny, który tam mieszkał wezwali lekarza. Obecnie znajduje się w szpitalu. Teraz próbują załatwić mu rentę. Jego towarzyszka otrzymała w prezencie… przyczepę kempingową. Zrzucili się na nią okoliczni mieszkańcy. Strażnicy dowożą jej zupę.

W tym roku pojawiło się więcej szałasów. Bezdomni mówią, że to dlatego, że ktoś pozamykał włazy do kanałów. W ubiegłym sezonie było ich sporo na Białołęce i Pradze Północ. Nie ważne, że żyły w nich szczury, bo było ciepło. W szałasie jest zimno. Nie da się go tak ogrzać jak zamkniętej betonem przestrzeni. Poza tym ogień może go spalić. Na Tarchominie szałas ukryty jest na tyłach dużej fabryki. Mieszkają w nim ludzie, którzy wpadli w pułapkę kredytową, przestali płacić raty, orzeczono wobec nich eksmisję i znaleźli się w lesie. Dosłownie.

– Wozimy im zupy już drugi sezon. Zawsze są trzeźwi, starają się być czyści. Na tyle, na ile w takich warunkach mogą być, oczywiście. Dostali ubrania, a w okresie świątecznym paczki. Wiosną i latem najmują się do prac sezonowych. Teraz próbują przetrwać zimę.

fot. Straż Miejska

Szałas w Wawrze wygląda jak sterta drzewa przygotowana do wywiezienia. Dopiero, gdy ktoś zauważył, jak niski, około 45-letni mężczyzna w ubraniach z amerykańskiego demobilu wchodzi do środka tej sterty, strażniczki dowiedziały się, że to zamieszkane siedlisko. Mężczyzna mieszka tu już drugi sezon.

– Nie pójdę do schroniska. Nie chcę być wśród tych ludzi. Mam rentę, daję sobie radę. W zeszłym roku mrozy były do minus 15 stopni i wytrzymałem.

Opowiada jak ćwiczy silną wolę, jak ćwiczy biegając wokół swego szałasu. Nie pija alkoholu pod żadną postacią. Strażnicy nie poczuli go od niego ani razu. Bezdomność to jego wybór, a nie konieczność. Kilka lat temu okazało się, że szuka go rodzina. Nie chciał się z nią skontaktować, wybrał samotność. To jego prawo.

Krzysztof Mich/Straż Miejska

6
0
Co myślisz na ten temat? Napisz swój komentarzx